Mesa Dual Rectifier Solo Head 2 ver G.
Jedni wybierają "blondynki", a inni "brunetki". U gitarzystów jest podobnie. Jedni wolą Mesa-Boogie a inni Marshall'e. Problem zaczyna wówczas, kiedy wymarzona "blondynka", zamiast Shakiry, okazuje się Magdą Gessler... :)
Mesa Dual Rectifier Solo Head (Dual Channel) pojawił się na przełomie 1992r/1993r i był produkowany do 2000r, kiedy to pojawiła się wersja trzy-kanałowa. O pierwszej, dwu-kanałowej serii krążą już legendy. Jedni mówią że absolutnie genialny piec do "rzeźni", a inni , że to "dwa metry mułu".. I coś w tym jest...
Jak się okazuje pierwsza seria Dual Rectifier była produkowana w aż pięciu wariantach, to jest rev. C,D,E,F i G .. I każda brzmiała inaczej, choć wszystkie te "mutanty" cały czas były sygnowane tą samą nazwą czyli Mesa Dual Recifier Solo Head. Szczególnym uznaniem cieszy się wersja pierwsza rewizja "C",o najbardziej twardym, jasnym, "kąsającym" brzmieniu, godnym swojego nieoficjalnego pierwowzoru, czyli Soldano SLO100, do czego Mesa zresztą nigdy się nie przyzna :) .
Najgorszą opinię ma ostatnia wersja "G", wzmacniacz o ciemnym brzmieniu, największym gainie z całej serii i o dynamice "flaków z olejem". I ten właśnie "zamulacz" do nas trafił. Może w latach 90-tych estetyka metalowego soundu była trochę inna niż obecnie i wówczas właśnie takie brzmienie wielu odpowiadało, minęło jednak ponad 20 lat i obecnie oczekiwania są cokolwiek inne. Od współczesnych wzmacniaczy metalowych oczekuje się ultra-szybkiej "odpowiedzi", dużej selektywności i dobrego "śledzenia" dźwięków oraz dużej dynamiki. A Mesa Dual Recifier Solo Head ver "G" niestety tego nie ma.
Ten egzemplarz Mesa Dual Rectifier, sądząc po numerze seryjnych, pochodzi z lat 95/95 i choć może fabrycznie brzmienie nie do końca jest takie, jakie Amatorzy Dobrego i Taniego Wina lubią najbardziej (ehhh.."zielone przypomnisz lata..." :)), to jedno jest absolutnie "pewne i oczywiste". Mesa Dual Rectifier Solo Head jest zbudowany jak czołg. Ten 25-latek wewnątrz wygląda tak , jakby właśnie opuścił fabrykę.
W całej konstrukcji nie znajdziecie jakiejkolwiek złączki, które w innych wzmacniaczach często powodują problemy. Tu jest wszystko polutowane, choć to zapewne podraża proces produkcji i komplikuje późniejsze serwisowanie, to jednak takie podejście do sprawy owocuje znakomitą trwałością i niezawodnością wzmacniacza. Płyta główna jest wykonana specyficznie i pozwala na wymianę prawie dowolnego elementu bez konieczności wyjmowania jej chassis. Gdyby natomiast zaistniała taka konieczność, to "wyrazy współczucia". Dość "wredna" i pracochłonna operacja.
Zdecydowana większość komponentów jest dobrej i bardzo dobrej klasy, choć mnie zraziły użyte tu i ówdzie kondensatory ceramiczne, których nie powinno używać się w konstrukcjach lampowych. Transformator zasilający jest pokaźnych rozmiarów, więc o wydajność zasilacza możemy być spokojni. Transformator głośnikowy to element wyprodukowany przez uznaną firmę Schumacher Electric. Jest on uznawany za jakościowo lepszy niż standardowy transformator głośnikowy montowany w tych modelach. O jakości całej konstrukcji może świadczyć również fakt, że pomimo swoich 25 lat ten egzemplarz ma w dalszym ciągu oryginalne potencjometry, które działają bez zarzutu :)
Mesa Dual Rectifier to wzmacniacz dwu-kanałowy z podwójnym prostownikiem w zasilaczu, skąd zresztą wzięła się jego nazwa. Użytkownik ma do wyboru albo standardowy prostownik napięcia zasilającego oparty na czterech diodach prostowniczych lub prostownik lampowy oparty na dwóch lampach prostowniczych 5U4GB/GZ34... Po co taka komplikacja układu?... Standardowy prostownik to w sumie nic nadzwyczajnego. Ma dużą wydajność prądową i nie wpływa na brzmienie wzmacniacza , w przeciwieństwie do prostownika lampowego.
Z prostownikiem lampowy nierozerwalnie jest związane pojęcie "sog effect". Polega on na tym, że napięcia z zasilacza, w którym użyto lamp prostowniczych o ograniczonej wydajności prądowej, przy dużych mocach "przysiada", zmniejsza się. Spadek napięcia zasilającego skutkuje "zagęszczeniem" się przesterowanego brzmienia i dodatkową jego kompresją.
Cały proces jest dynamiczny i zależy od mocy oddawanej przez wzmacniacz. Przy małych mocach efekt "sog" nie wystąpi, bo wydatek lamp prostowniczych jest na tyle duży, by utrzymać wysokie napięcie zasilania i w takim przypadku brzmienie niczym się nie różni od brzmienia uzyskanego przy użyciu prostownika diodowego. Natomiast przy mocach bliskich mocy maksymalnej wzmacniacza różnice są dość znaczne. Z napięciem zasilania lamp i napięciem ich żarzenia swojego czasu eksperymentował Eddie Van Hallen, kreują w taki sposób tzw "brown sound".
Brzmienie Mesa Dual Rectifier Solo Head zawiera się w dwóch kanałach, nazwanych firmowo "Red" i "Orange". Dodatkowo kanał "Orange" ma możliwość przełączenia w tryb Rhythm/Clean.. Cóż ... "panel wszystko przyjmie" :) Kanały "Red" i "Orange" różnią się od siebie tonalnie, "Orange" ma bardziej wycofane pasmo środkowe, a "Red" bardziej "zadziorne" pasmo środkowe i górne. Brzmienie "Clean" to jakiś ponury żart... Jest gorsze co Clean'u w JCM800 2203 :) Dla porównania w ostatnio naprawianym Mesa Rect-o-Verb kanał Clean i naprawdę kawał świetnego dźwięku...
Brzmienie kanałów przesterowanych w stanie fabrycznym jest dalekie od tego, czego współcześnie oczekujemy od wzmacniacza do metalowej Muzy. Wzmacniacz był przeraźliwie "wolny". Szybkie riffy brzmiały jak jednolita "papka" przesterowanego dźwięku bez jakiejkolwiek rozsądnej selektywności. Zamiast "rumaka" mieliśmy "muła" :) Przy dużych gainach wzmacniacz miał tendencję do "zatykania się" przy zawsze mało czytelnym, niezdefiniowanym paśmie dolnym.
Planując modyfikację zastanawiałem się "kto to tak spier...", ale przypomniałem sobie pochodzącego z tego samego okresu "Mesą po niemiecku" czyli Engl Straight. Wypisz-wymaluj te same podejście do brzmienia. Sądzę, że za czasów świetności tego wzmacniacza, a więc 25 lat temu, taka właśnie była "estetyka brzmienie" i nikt tu nie jest winien. Ale mamy Anno Domini 2019, piec gra jak by nie było w kapeli, która cygańskich romansów raczej nie gra (:)) i trzeba z nim coś zrobić :).
Żarty się skończyły. "Koła do góry" .. Bedziem Panie modować.. ( by był bardziej modny :P ) Modyfikację wzmacniacza podzieliłem na trzy etapy. 1) poprawa "czasu reakcji" wzmacniacza, 2) poszerzenie pasma przenoszenia preampu, 3) korekcja pasma sygnału z gitary. Poniżej w dużym skrócie "o co chodzi".
1) Poprawa czasu reakcji
W wzmacniaczach hi-gain lampy preampu, a przynajmniej te ostatnie pracują w stanie chronicznego przesterowania. Aby to odpowiednio "szybko" działało trzeba sobie zdawać sprawę z kilku rzeczy. Lampa w takim przesterowanym stanie musi się szybko przełączać ze stanu tzw "zatkania", kiedy ujemne napięcie na siatce sterującej jest na tyle duże, że odcina przepływ prądu przez lampę, do stanu całkowitego przesterowania , kiedy dodatnie napięcie na siatce powoduje , że przez lampę płynie cały (możliwy) prąd, ograniczony rezystorem anodowym. Co więcej, przy normalnej pracy lampy jest ona sterowana napięciem, więc przez siatkę sterującą nie płynie prąd. Ale kiedy lampa jest przesterowana, to pojawia się prąd siatki. Moim sprawdzonym sposobem jest takie ustawienie punktu pracy lampy preampu, by pracowała ona z relatywnie dużym prądem, co pozwala jej na szybkie "wstanie" ze stanu zatkania do stanu pełnego przewodzenia". Redukuję więc rezystory katodowe, które ustalają prąd lampy oraz w miarę możliwości, rezystory anodowe, by dostarczyć większego prądu do lampy, choć kosztem wzmocnienia. W tym konkretnym modelu zmieniłem rezystory katodowe z wartości 1,8k do 1,2k, a rezystory anodowe z 220k do 150k w pierwszych stopniach preampu do 100k w ostatnich stopniach preampu. Również rezystory pomiędzy siatką a masą mają wpływ na szybkość reakcji lampy. Generalnie im mniej , tym lepiej, ale należy pamiętać, że stanowią one obciążenia dla poprzedzających jest stopni, więc nie wolno przesadzić. Te rezystory zmieniono z wartości 1M do 300k i 500k w zależności od miejsca. Zakres regulacji gainu w dalszym ciągu pozostał więcej niż wystarczający, a fabrycznie jest przesadzony i dostarcza zbyt skompresowanego brzmienia.
2) Poszerzenie pasma preampu
Aby brzmienie przesterowana było wystarczająco "kolorowe" , trzeba zapanować nad pasmem przenoszenia. Zbytnie ograniczenie tego pasma spowoduje "jałowość" brzmienie, trochę podobnego do brzmienia fuzz, a zbyt szerokie pasmo może doprowadzić do zbyt dużej "jazgotliwości" uzyskanego przesterowania. Nie ma żadnych wytycznych, kierujemy się wyłącznie swoim "smakiem". W/g mnie w stanie fabrycznym przester był trochę "za chudy", za mało się w nim "działo". Usunięto kondensator 1nF podłączony równolegle do rezystora anodowego trzeciego stopnia preampu oraz usunięto kondensator 200pF,wpięty pomiędzy siatkę a masę drugiego stopnia. Te dwie zmiany w znacznym stopniu rozjaśniły brzmienie całego preampu. Również zmniejszenie rezystorów siatkowych ma tu spory wpływ, ponieważ ten zabieg zmniejsza pojemności pasożytnicze, potęgowane poprzez tzw efekt Millera ( tak naprawdę przesuwa pasmo ich działania)
3) Korekcja sygnału z gitary.
To dość kluczowa sprawa, a szczególnie w wzmacniaczach hi-gain. By przester brzmiał sprężyście, dynamicznie konieczne jest znaczna redukcja dolnego pasma dostarczanego przez gitarę. To właśnie składowe o niskich częstotliwościach i wysokim udziale w sygnale z gitary powodują "bułowate" brzmienie przesterowania. W Mesa Dual Rectifier mamy dwa proste układy korygujące sygnał za gitary zanim zostanie on przesterowany. Znajdują się one zaraz za pierwszym stopnie preampu. Jeden układ jest dedykowany dla kanału "Red" a drugi dla kanału "Orange". Niestety oba były zaprojektowane 25 lat temu i to słychać :). Zmieniono ich wartości, a także, co moim zdaniem ma większy wpływ, radykalnie zmniejszono dwa kondensatory sprzęgające stopień drugi i trzeci. Radykalnie , to znaczy z 22nF do 4,7nF a więc czterokrotnie. Tak silna redukcja jest potrzeba by "uodpornić" wzmacniacz na coraz chętniej używany obniżony stój gitary. Łukasz w repertuarze Acid Drinkers używa stroju drop "C", więc już naprawdę nisko.
Również pasmo górne wymaga uwagi. Jeśli zbytnio podkreślimy wysokie składowe z sygnału gitary to wszelkie dotknięcia kostki, fret-noisy będą bardzo słyszalnie. Jeśli za mało podkreślimy składowe sygnału gitary o wysokich częstotliwościach, to wzmacniacz nie będzie robił "dż-dż-dż" :P. Nie ma na to wszystko jakiejś uniwersalnej recepty. Trzeba się kierować własnym punktem widzenia.
Generalnie dostaję wiele zapytań jak zmodować taki czy inny wzmacniacz. Niezmiennie odpowiadam tym samym.. Sporo czytać, sporo uczyć się, eksperymentować 10-15 lat i powinno wydać za trzecim razem :)
Można co prawda zmodować wzmacniacz ściśle w/g jakiejś dokumentacji, ale będzie to działanie "Małpy z Iphone". Może się udać, ale wcale nie musi.
Uffff... ktoś to jeszcze czyta?...Cóż za wytrwałość godna podziwu.. :)
Operacja zakończona się sukcesem Pacjent ma się dobrze :) Zmodyfikowany wzmacniacz zawiozłem na naszą salę prób, bo tam mogę hałasować do woli i czekałem na przyjazd Łukasza. Mesa podpięta to szybkiej paczki 4x10 na Eminence Ragin Cajun pokazała "pazura". Łukasz wkrótce dotarł ze swoją "strzałką", a po pierwszych riffach na "nowej-starej" Mesie na twarzy zagościł uśmiech klasy "o ku..." I o to chodziło :)
Co sądzę o Mesa? Trochę kontrowersyjna sprawa.. był budowany w kilku sporo różniących się brzmieniem wersjach, więc bez dokładnego rozeznania w temacie nie do końca wiemy co kupujemy. Wzmacniacz bardzo dobrze wykonany, trwały i odpowiednio zadbany będzie bezawaryjny. Ten model jest podatny na modyfikację, więc brzmienie można zmienić w bardzo szerokim zakresie, choć uzyskanie dobrego Clean'u jest problematyczne z uwagi na topologię tego wzmacniacza. Można zrobić dobry Clean , ale kosztem brzmień przesterowanych, więc nie za bardzo ma to sens, mając na uwadze charakter wzmacniacza. W każdym razie moim zdaniem konstrukcja warta zainteresowania :) Myślę że trochę pomogłem w wyrobieniu sobie własnego zdania. Jak zawsze.. ograć trzeba :)