Peavey 6505+
Jak wiadomo, wszyscy Piłeja "znają, cenią i kochają" :)
Na stole kolejny przedstawiciel tej marki, bardzo popularny i cieszący się dobrymi opiniami Peavey 6505, wzmacniacz o jednoznacznym, "metalowym" charakterze, choć coś innego też da się ukręcić.
Wzmacniacz trafił do nas z powodu zniekształcania dźwięku już do relatywnie małych mocach, nawet na czystym kanale o dumnej nazwie "Rythm", choć z tym "czystym" to bardzo różnie i ten kanał jest w tym wzmacniaczu tak trochę "na doczepkę" :)
Po wyciągnięciu z chassis ujrzałem radosną twórczość jakiegoś "fachowca", który z dziką premedytacja ten wzmacniacz poprzerabiał, w sumie nie wiedzieć czemu, bo w stanie fabrycznym Peavey 6505 radzi sobie całkiem dobrze.
Widocznie komuś to przeszkadzało, bo przeróbka była gruntowna, łącznie z przecinaniem ścieżek i "zabezpieczeniu" elementów butaprenem. Zapewne jakaś "szczera modlitwa" też miała miejsce :P
Najgorsze w tym wszystkim było to, że ów "specu" w dbałości o trwałość swoich dokonań, zalał dwa fragmenty płyty klejem termo-topliwym. Gdy zobaczyłem tego "kleksa", to ręce opadły... Oczyszczenie płyty z takiego "mazidła" to niewąska "jazda". Klej termo-topliwy to polipropylen, nierozpuszczalny w żadnym ogólnie dostępnym rozpuszczalniku, a usuwanie na gorąco bardzo problematyczne, bo klej zaczyna się... kleić :)
Tym bardziej jestem dumny z opracowania sposobu usuwania tego cholerstwa, który mogę zdradzić jedynie za odpowiedni ekwiwalent John Walker Black Label (wersja minimum) :P Niestety bez wyciągnięcia płyty się nie obyło. Na fotkach widać stan "before" i "after" :) Wygląda to dobrze, choć jest niestety pracochłonne.
Wzmacniacz był relatywnie w złym stanie, co jest trochę dziwne, bo piece Peavey uchodzą raczej za "kuloodporne" konstrukcje. Dwa potencjometry do wymiany, Jedna taśma łącząca płytę PCB z płytą pętli efektów wymagała obcięcia i polutowania od nowa. Dla mnie to wszystko trochę dziwne, a już bardzo niepokojący jest fakt, że Właściciel kupił ten wzmacniacz w jednym z poznańskich sklepów muzycznych jako fabrycznie nowy. Nie za bardzo chce mi się wierzyć, że jest to egzemplarz "refurbished", bo wówczas układ elektroniczny byłby naprawiony, a nie zmieniony! Dość kontrowersyjna sprawa :(
Tak czy owak, wzmacniacz został naprawiony i przywrócony do fabrycznego układu. Na przecięte płytki nalutowano łączówki, potencjometry wymienione, lampy mocy ustawione... Przy okazji poprawiono "szybkość" i dynamikę pieca, zmieniające rezystory siatkowe i anodowe na lampach preampu. Wzmacniacz zrobił się bardziej "zadziorny". Dodano także regulację prądu spoczynkowego lamp mocy, bo takiej w stanie fabrycznym w tym wzmacniaczu nie ma. Uważam, że to spora wada, bo przecież Peavey 6505 to piec do "łojenia" i dobrze dobrany prąd spoczynkowy jest krytyczny dla trwałości lamp.
Po naprawie piec gra aż miło, a jak gra, to wiele osób wie, bo to bardzo popularny model Peavey . Wzmacniacz z definicji przeznaczony do cięższych gatunków mużyki, cechującej się nieustanym "dżdżdżdż"... :) Wzmacniacz ma dwa kanały, Rythm i Lead. Dodatkowo kanał Rythm na przycisk Crunch, z użyciem którego rzeczywiście uzyskujemy całkiem zgrabne rockowe brzmienia. Czysty kanał Rythm to w teorii Clean, ale nie zachwyca. I trudno mieć o to pretensje, bo to nie jest wzmacniacz grania The Shadows :)
Kanał Lead to jest "to coś" , dla którego ten wzmacniacz stworzono. I rzeczywiście jest dobry, mocny, agresywny przester dedykowany to metalowej muzy. Zapas Gain jest ogromny, przy czym nawet przy silnie rozkręconym potencjometrze wzmacniacz pozostaje "szybki". Nie we wszystkich budżetowych wzmacniaczach tak jest.
Ten egzemplarz to combo 6505+112. I niestety fabryczny głośnik Sheffield w nim nie błyszczy. Obudowa, całkiem sporych rozmiarów typu zamkniętego aż prosi się o coś lepszego. Wymiana choćby na popularnego Celestion V30 była by bardzo wskazana. Obudowa comba ma jeszcze jedną zaletę. Całkowicie oddziela komorę głośnika od komory w której znajduje się chassis wzmacniacza. Zmniejsza to przenoszenie drgań głośnika na lampy wzmacniacza. Zdecydowanie dobry pomysł.
Mechanicznie wzmacniacz jest zbudowany solidnie. Cały układ elektroniczny znajduje się na jednej dużej płycie PCB i jest wykonany z użyciem całkiem sensownych elementów. Transformatory wystarczające i trudno się tu czegoś przyczepić. Podstawki lamp mocy są przylutowane do głównej płyty PCB, ale
są przykręcane podczas montażu płyty do chassis wzmacniacza, więc jej nie nadwyrężają. Wszystkie lampy preampu mają kubki ekranujące, co korzystnie wpływa na zmniejszenie zakłóceń.
Na przednim panelu stadko potencjometrów, w tym oddzielne Presence i Resonance dla każdego kanału osobno. Jest także potencjometr od regulacji sprężynowego, dość przyzwoitego Reverb'u, zamontowanego na górze chassis.
Panel tylny zawiera wyjścia głośnikowe, gniazda pętli efektów, niestety bez regulacji poziomów oraz wyjście do nagrywania w standardzie XLR. Co ciekawe,
te wyjście posiada pasywny filtr, symulujący kolumnę głośnikową i mikrofon. zbudowany z użyciem indukcyjności. Obudowa comba jest przemyślana
i dość "pancerna". A świecące logo Peavey za przednią maskownicą to ładna "wisienka na torcie".
Set lamp w tym wzmacniaczu to 4 szt 12AX7 i dwie 6L6GC. Przy pomiarze mocy wzmacniacz wykręca się swoje katalogowe 60W. Fabryczny set lamp to seria Ruby, produkowana w Chinach, jak i cały wzmacniacz. Właściciel kupił do tego wzmacniacza nowe lampy Bugera, które wyglądają identycznie, więc producent na 99.9% lamp Ruby i Bugera to ta sama firma. Znam dobre chińskie lampy (TAD "produkowane" przez niemiecką firmę Tube Amp Doctor ), ale zarówno Ruby i Bugera nie są to lampy dobrej klasy i zalecałbym jak najszybszą wymianę na przykład na lampy JJ, dostępnie np w polskim Amptone. JJ-ty od kilku lat prezentują naprawdę wysoki poziom wykonania, pracy i trwałości. Testowałem już bardzo wiele marek i jedynie JJ-ty pozostały na placu boju.
Podsumowując... Peavey 6505 to udany, relatywnie tani wzmacniacz do mocnej muzy i jest jakąś alternatywą dla droższych modeli Peavey... Ale... konkurencja nie śpi... Ostatnio naprawiany Bugera Trirec, kosztujący podobne pieniądze (wersja head) funkcjonalnością "niszczy" Peavey 6505. Brzmienie Bugery może odrobinę gorsze, ale konstrukcje Bugery bardzo szybo ewoluują, a Peavey 6505 jest produkowany w niezmienionej postaci od 2009, więc już 10 lat...
Gdybym miał dzisiaj kupować wzmacniacz tego typu, to wybór byłby naprawdę bardzo trudny. Domniemana kopia Peavey 6505, produkowany przez Bugerą model Bugera 6262 kosztuje połowę ceny Peavey 6505... :) Idą ciekawe czasy.. :) .. a "Kempery" depczą po piętach... :P