Fender SuperSonic 112 60W
W 2005r Fender wprowadził na rynek wzmacniacz, który brzmieniowo miał być "szwajcarskim scyzorykiem", zawierającym "fenderową esencję" z takich konstrukcji jak Vibrolux, Bassman ,Twin czy Deluxe Reveb.. A figlarny los sprawił, że przy okazji , do tego uniwersalnego, ale z definicji "Made by Fender" wzmacniacza, "dokleił się" niezły, ba... bardzo dobry "kawałek" Marshall'a :)
Fender SuperSonic to już wyższa półka wzmacniaczy, kierowanych do aktywnych, w domyśle profesjonalnych muzyków. Pierwsza wersja tego modelu pojawiła się w 2005r, a w 2009r przyszła kolej na "Revision A", czyli wersję drugą i właśnie taka trafiła na nasz serwis. Zmiany w wersji drugiej w stosunku do pierwszej są raczej kosmetyczne i dotyczą drobnych zmian wartości kilkunastu elementów w układzie elektronicznym.
Wzmacniacz jest produkowany w kilku wersjach, zarówno w postaci comba jak i head o mocach 22W i 60W. Są dostępne także dwie wersje kolorystyczne. Standard w czarnej okleinie i bardzo ładna wersja "Blonde" w okleinie koloru beżowego. Tyle tytułem "katalogowego" wstępu :)
Idea, aby stworzyć niewielki dobrej klasy wzmacniacz, który by łączył w sobie cechy najlepszych konstrukcji Fendera była rzeczywiście ciekawa i miała spore szanse na biznesowy sukces. Fender co prawda miał już combo o podobnej klasie i gabarytach, czyli świetnego Vibroluxa, ale choćby nie wiadomo ile zachwalać tego Vibroluxa, skądinąd słusznie, jest to jednak dość "monotematyczny" wzmacniacz. Same Clean'y, choćby najwyższego lotu niektórym mogą nie wystarczyć.
Z kolei równie świetny Fendera Deluxe Reverb, to jednak nie ten kaliber, bo moc Deluxe Reverb to tylko 22W i nie zawsze i nie wszędzie mały Deluxe "da rady" . Duże "armaty" czyli Twin, Bassman czy Vibroking to już jednak inny segment, większe moce, większe gabaryty i ciężar. Rzeczywiście Fenderowi brakowało niewielkiego, bardziej wszechstronnego od Vibrolux'a wzmacniacza o "pełnokrwistej" mocy w okolicach 50-60W.
Fender SuperSonic to potomek Fendera ProSonic, chyba najbardziej "niefenderowego" Fendera w historii :). ProSonic miał podwójny prostownik, tak jak Mesa Dual Rectifier i przełączany tryb pracy lamp mocy, umożliwiający pracę stopnia mocy w tzw klasie "A", jak np Vox AC30 czy Orange Rocker 30, oraz w klasie "AB" czyli klasycznie, "fenderowsko". Gdy się posłucha ProSonica, to można by sądzić, że ProSonic to "nieślubne dziecko" Fendera z Marshall'em, ale Fender nie chce się do tego przyznać :).. Ale ""genów Pan nie oszukasz.." :P Z takich właśnie korzeni wyrósł Fender SuperSonic.
Wzmacniacz trafił do nas z powodu pojawiających się przypadkowo trzasków czy szumów. To najgorsze usterki do naprawy, bo trudno określić miejsce i przyczynę. Trzeba w zasadzie sprawdzić "wszystko" i to bardzo dokładnie. I oczywiście najczęściej jest tak, że taki piecyk, gdy się dowie, że wiozą go do serwisu, natychmiast "staje na baczność" i gra prawidłowo, jak gdyby nigdy nic :P I dokładnie tak się u nas zachowywał. Przez 3h grał bez zarzutu, dopiero lekkie opukiwanie chassis, na zasadzie "wybijemy Ci te trzaski z głowy" (:)) dało jakieś efekty. "Siostro.. skalpel proszę..." :)
Po wyciągnięciu chassis z obudowy od razu widać, że to piecyk "na bogato". "Żarówek" tyle, co na Time Square w Sylwestra :P. Osiem sztuk 12AX7 i dwie 6L6GC. Fender przestał żartować. Transformatory jak na te katalogowe 60W bardzo odpowiednie. Nie ma ściemy. "Od góry" wszystko pasuje.. A co od dołu..
A "od dołu" też więcej niż dobrze. Cały układ podzielono na cztery płyty PCB, ale podstawki lamp nie są w nie wlutowane. Zostały one zamocowane bezpośrednio do chassis i połączone przewodami do PCB. Ta samo , jak dawno..dawno temu łączono tzw turret-board z lampami. Poszczególne płyty PCB połączono wielożyłowymi taśmami i złączami dobrej klasy. Całość generalnie bardzo dobrze zmontowana i z dbałością o szczegóły. Nawet niektóre przewody z zasilacza są ekranowane, a to bardzo rzadki widok. Elementy na płytach PCB też niczego sobie i tu i ówdzie widać charakterystyczne niebieskie rezystory metalizowane o niskich szumach.
Problemem okazały się utlenione/zaśniedziałe złącza niektórych podstawek lamp. Kontaktowały jak chciały. A jak nie chciały , to nie kontaktowały :P. Podstawki wybudowano, wytrawiono w "sprytnym" kwasie, zamontowano z powrotem i problem zniknął.. Jeszcze gdzieś po drodze jakieś dwa potencjometry reanimowano.
Generalnie nic poważnego, ale dość "upie...go". Podstawki były w dobrym stanie mechanicznym. Żadnych przepaleń, pęknięć itp itd. , więc z powodzeniem można je było naprawić.Utlenianie się złączy w dużym stopniu zależy od środowiska w jakim dany wzmacniacz jest użytkowany i de facto nie mamy na to wpływu. Po prostu jak coś się "dziwnego" i "przypadkowego" dzieje, na początek warto sprawdzić właśnie podstawki lamp.
Zewnątrz wzmacniacz jest bardzo zgrabny, bo jest zaledwie o 4cm szerszy od Hot Roda'a , ale 2cm od niego niższy. I prawdę mówiąc, wygląda sobie na "bardziej szlachetnie urodzonego" :) Inny grill, inne gałki oraz rozkładane chromowane podpory umożliwiające ustawienie wzmacniacza na podłodze pod kątem jakoś dodają mu szyku i dostojności. W dodatku obudowa jest wykonana ze sklejki. By nie było zbyt :"różowo", tylna ścianka wzmacniacza zwyczajowo u Fendera "badziewiasta" , bo z jakiejś cienkiej płyty pilśniowej. Takie "jedwabne majtki" z gumką od słoika :)
Wreszcie trochę o brzmieniu. Nawet więcej niż trochę i dlatego zostawiłem te "ciasteczko" na koniec :) Fender SuperSonic to wzmacniacz dwukanałowy, Clean i Burn (czyli drive) , ale nie są to kanały w pełni autonomiczne, tak jak np w Vibrolux'ie, w którym można było jest spinać poprzez gniazda wejściowe. Kanały w SuperSonic'u to rozwiązanie oparte na "klonowaniu", czyli obecnie powszechnie stosowany "patent". Co ciekawe, bardzo niewiele brakowało, aby Fender SuperSonic miał jednak w pełni odrębnie i niezależne kanały. Oba tory sygnału współdzielą ze sobą zaledwie jedną połówkę jednej lampy 12AX7. Trochę szkoda, Może następnym razem :)
Kanał Clean może pracować w dwóch "smakach", i to "smakach" sporo się od siebie różniących. Jeśli więc ktoś powie , że Fender SuperSonic ma jednak trzy kanały, to też nie skłamie :) "Smak" pierwszy to tryb "Vibrolux". Całkiem niedawno był u nas ten wzmacniacz, więc "w głowie" brzmienie Vibroluxa jeszcze świeże...
I rzeczywiście. SuperSonic gra bardzo zbliżonym do Vibrolux'a brzmieniem, choć może trochę "odchylonym" w kierunki Fendera Deluxe Reverb. Brzmienie jest krystaliczne, soczyste, bardzo szczegółowe, responsywne . Jest bardzo dobre i świetnie oddaje artykulację grającego. Może odrobinę za jasne jak na mojego "rachitycznego" Starocaster Vintage 62, ale na bardziej "tłustych" Stratach będzie wszystko extra. Całe szczęście (dla Fendera :)), że w Fender SuperSonic nie ma wbudowanego Vibrato, bo kto by kupował Vibrolux'a :P
W prawdziwym Vibrolux jest jednak odrobinę lepiej, bo głośniki są "odrobinę" lepsze. W Vibrolux są dwie świetne,szybkie i "kolorowe" 10-tki Alnico Jensena, a w tym Fender SuperSonic mamy... no właśnie... Celestion Vintage G12... Kto by się spodziewał.. Jeszcze kilka naprawdę sporych niespodzianek Was czeka.. :) Ale trzeba też pamiętać, że Celestion Vintage G12 to nie Celestion V30. Różnica mniej więcej taka , jak między słoniem a słoniną :P
Drugim "smakiem" kanału Clean jest tryb "Bassman". I tu też się wszystko zgadza. Po przełączeniu z trybu "Vibrolux", brzmienie staję dużo "grubsze", jest "posadzone" znacznie "niżej", jest sporo niskiego środka, a "dzwon" górnego pasma też przesunięty jest nieco niżej. Brzmienie na szczęście nic nie traci ze szczegółowości i zdolności "czytania" poczynań gitarzysty. Na moim "lajtowym" Strato ten "smak" jest przepyszny. Mocno, "grubo", zadziornie... znakomicie.
Z kanałem Clean są związane dwie wady Fender SuperSonic. Pierwsza to mało "przyjazna" regulacja Volume. Już na "godzinie" 9:30-10:00 osiągamy pełną moc wzmacniacza. Fendera z uporem maniaka stosuje w regulatorach głośności potencjometry o charakterystyce liniowej, a powinien o charakterystyce wykładniczej (reverse log). Wówczas regulacja była by dużo bardziej płynna i dokładniejsza.
Druga wada to brak regulacji Master Volume. Kanał Clean, w miarę odkręcania Volume (de facto Gain) zaczyna całkiem ładnie "kranczować". Niestety, rośnie oczywiście głośność wzmacniacza, co nie zawsze jest do przyjęcia. Brak Master Volume nie pozwala na "skrócenie" mocy, więc "nie mamy armat". Jak chcemy mieć crunch, to będziemy mocno hałasować. A ten crunch jest całkiem, całkiem i trochę szkoda, by "leżał odłogiem" :)
Do dwóch i więcej kanałów przesterowanych różni Producenci już nas dawno przyzwyczaili... Ale do dwóch kanałów Clean?.. No nie .. tego jeszcze nie grali... :) Co więcej, te dwa "smaki" Clean'u w SuperSonic to nie jest jakaś "kosmetyczna" różnica. To naprawdę dwa różne, i jednocześnie bardzo dobre brzmienia... Ma to sens.. Mnie się to bardzo podoba :)
Kanał Burn... "dali do pieca.." Ten kanał rzeczywiście potrafi wypalić lampy. :) .. Sytuacja tak... siedzę sobie ze Straciakiem w łapkach, włączony kanał Clean, coś tam pitu-pitu, przede mną stoi piecyk, ma emblemat Fender, gitara gra jak Fender, piecyk gra jak Fender, a z lodówki za chwilę wyskoczy Dire Straits.. Wszystko się zgadza.. "Niedbałym, nonszalanckim gestem" :) przełączam na Burn...zaraz zaraz..co tu jest grane? Klika małych ruchów "kręciołkami" i mamy orygin "Smoke on the water"... w Fenderze.. jakieś jaja.. :P
Tak drogie Fejsowicze i Fejsowiczówki... Fender zrobił Marshall'a :) Do kilku drobnych rzeczy można by się przyczepić. A to, że ten Burn trochę z mało "otwarty", a to , że trochę bardziej lead niż crunch, a to, a tamto.. i tak można by długo... Ale jedno jest pewne. To stricte "marszałkowy" sound bardzo dobrej klasy. Do tego stopnia dobry, że mi aż się źle grało. Można dostać rozdwojenia jaźni :P.. Jak patrzysz na Fendera, to oczekujesz brzmienia Fendera, a jak patrzysz na Fendera, a słyszysz brzmienie Marshall Lead, to moje synapsy protestują :) Dlatego też kiedyś sprzedałem świetnego PRS Custom 22. Nigdy nie wiedziałem czy to już Gibson, czy jeszcze Fender.. :P Nie na moje nerwy...
Kanał Burn to chyba najlepszy kanał przesterowany , jaki kiedykolwiek Fender stworzył.. Nie się co licytować licytować, na jakim brzmieniu Fender się opierał, od kogo to "zmałpował", czym się inspirował.. itp itd.. To nie jest istotne. Istotne jest to, że taka konstrukcja istnieje. Mamy autentyczne brzmienie Fendera i Marshall;a w "jednym kawałku". I to w naprawdę dobrym wydaniu. Znajdźcie mi drugi taki wzmacniacz.. :)
Ciekawym rozwiązaniem w kanale Burn są dwie regulacje Gain. Pozornie robią to samo, ale od ich wzajemnego ustawienia w dużej mierze zależy "koloryt" przesterowania. Gain1 na 80% a Gain2 na 30% to inny charakter brzmienia niż Gain1 na 30% a Gain2 na 80%. Sprytne i funkcjonalne rozwiązanie, bo możemy uzyskać dość szeroką paletę charakteru przesterowania, gdzie w innych konstrukcjach robi się to za pomocą kolejnego kanału. Te dwa "magiczne" Gain pozwalają ukręcić brzmienia od Led Zeppelin, poprzez Deep Purple do ZZ-Top. A jak się nam znudzi , to zawsze można zrobić "pstryk" i znów mamy Dire Straits :)
Całość konstrukcji dopełnia dobry sprężynowy Reverb, w pełni lampowy układ pętli z regulowanymi poziomami, oraz wyjście Preamp-Out np do nagrywania czy tunera. Do wzmacniacza dołączany jest także footswitch, pozwalający na sterowanie reverbem, pętlą efektów oraz kanałami.
Czas na jakieś podsumowanie.. zacznijmy od wad, a raczej listy "pobożnych życzeń". Mnie brakuje Master Volume. Była by bardzo "na miejscu" tym bardziej, że kanał Clean po "dopaleniu" jakąś kostką byłby dobrym kanałem Crunch. Nie przekonuje mnie również "toporna" regulacja Volume w kanale Clean. Niewielki użyteczny zakres regulacji czyni ją "nieprzyjazną" dla użytkownika. Piec trochę szumi, choć dla Fenderów to żadna nowość :).. Ale przydało by się, by wzmacniacz był nieco cichszy. Oczywiście w porównaniu do jakiegoś high-gaina Fender SuperSonic pod tym względem to "czarna dziura", ale jak mogę sobie "powybrzydzać" , to "se powybrzydzam"... I to chyba tyle w tej kwestii z mojego punktu widzenia... :)
Zalety.. Cóż.. Nieczęsto się spotyka "śliczną blondynkę , która dobrze gotuje" :P A Fender SuperSonic taki właśnie jest. Nawet ten rockowy głośnik na pokładzie, Celestion Vintage G12, po chwili zastanowienia, jest trafionym rozwiązaniem (co ja piszę? !!! w Fenderze? !!! to profanacja !!!! ), bo wspiera rockowego "ducha" tego wzmacniacza. Na pewno ten Celestion lepiej się sprawdzi na brzmieniach typu Clean niż np Jensen C12N w brzmieniach przesterowanych.
Reasumując :) Jeśli podobają się Wam "śliczne blondynki, które dobrze gotuję", oraz nie przeszkadza Wam , że ten wzmacniacz ma postępującą schizofrenię.. to.. kupować :) To dość unikatowy wzmacniacz, w którym udało się połączyć dwie "klasyki" brzmienia, i zrobiono to naprawdę dobrze. Dla wielu muzyków, którzy grają "dużo i różnie" , będzie to na pewno wzmacniacz docelowy. Trudno o lepszy.. :)
W przygotowaniu coś z naszej rodzimej produkcji. "Laboga The Beast Classic 30 Head" .. nazwa jest na pewno dłuższa niż jego obudowa :) Przed publikacją posta będę się musiał jednak ubezpieczyć.. Naprawdę podchodziłem do tego maleństwa ze sporą empatią.. Niestety nie wszystko nim się w nim podoba, a raczej podoba mi się w nim bardzo niewiele.. Ale na szczęście, każdy może mieć mieć swoje Misie, czyli "widzi mi się" :) ...
Jeśli jesteś ciekaw naszych subiektywno-technicznych opinii o wzmacniaczach lampowych z punktu widzenia Serwisanta-Samozwańca, to polub naszą stronę :)
Czasami jest miło , czasami kontrowersyjnie, ale zawsze jest "prawdziwie". My się sami sponsorujemy :P